wtorek, 4 października 2016

Rozdział 7

 O dziwo dzisiaj nie zaspałam. Wykonałam moją typową, ranną rutynę i czekałam na Ashley, która za kilka minut miała się u mnie pojawić. Jakieś 20 minut później wysiadałam z autobusu, przystając na przystanku i czekając aż moja przyjaciółka przeciśnie się przez kilkoro starszych ludzi, którzy również wysiadają na tym przystanku. Chwilę później byłyśmy w drodze do naszej szkoły, która jest oddalona od przystanku o zalewie kilka minut. Gdy doszłyśmy pod budynek szkoły zauważyłam Caluma oraz Luke’a przy murku, palących papierosy. Nawiązałam kontakt wzrokowy z moim najlepszym przyjacielem i uśmiechnęłam się do niego, jednocześnie machając. Ponieważ zostało nam do dzwonka jeszcze jakieś kilkanaście minut wchodząc do środka od razu skierowałyśmy się do automatu z kawą, a następnie udałyśmy się do „naszego” miejsca, którym była ławka za schodami. 
Byłyśmy już po trzeciej lekcji zmierzając w stronę stołówki, gdzie umówiłyśmy się z Calumem, jak zawsze. I zastałyśmy go już na miejscu, siedzącego przy naszym stoliku, razem z blonydnem. Ashley usiadła obok bruneta, a moje miejsce jest pomiędzy moją przyjaciółką a Lukiem. Chłopcy już skończyli jeść, a ja swojego jedzenia nawet nie wyciągnęłam z plecaka. Jakoś nie byłam głodna, a że dużo rozmawialiśmy to było to niezauważalne.
Moją następną lekcją było wychowanie fizyczne. Ashley miała francuski, a Calum matematykę, ponieważ mimo, że wszyscy jesteśmy w klasie IIIb to i tak nie wszystkie lekcje mamy razem, ponieważ każda ostatnia klasa liceum ma takie grupy, w zależności od ocen. Przebrałam się w mój strój i wyszłam za resztą dziewczyn z szatni. Stanęłyśmy w linii, przygotowane na zbiórkę, gdy na salę gimnastyczną zaczęli wchodzić chłopaki. W tym również Luke. Gdy mnie zauważył, uśmiechnął się i stanął kilka kroków dalej. Mogę przysiąc, że od kiedy wszedł na salę nieustannie się we mnie wpatruje i nawet jeśli ja teraz na niego nie patrzę, czuję to. I, oczywiście, jak na moje szczęście, nauczyciel zarządził, że dziś gramy w koszykówkę. Cudownie. Nie lubię tego sportu, a mój wzrost tylko to potwierdza, ponieważ jestem jedną z najniższych dziewczyn w klasie. Metr sześćdziesiąt trzy w porównaniu do innych dziewczyn, które sięgają nawet metra osiemdziesięciu, jak niektórzy chłopcy, to jednak ciężkie w tej grze. Gramy mieszanymi składami, a kiedy rozległ się dźwięk gwizdka, nauczyciel rzucił na środek boiska piłkę. Pech chciał, że w końcu jakoś trafiła ona do mnie, a ja nie bardzo wiedząc co robić, chciałam rzucić ją do kogoś innego z mojej drużyny, kiedy jakaś wysoka dziewczyna z przeciwników, rzuciła się na mnie chcąc odebrać mi piłkę. Zrobiła to wręcz idealnie, wyczujcie sarkazm, popychając mnie i wyrywając rzecz z moich rąk, przez co straciłam równowagę. Na szczęście gra toczyła się dalej, a nikt wydawał się nie zauważać mojego upadku. I dobrze, nie lubię być w centrum uwagi, czy cokolwiek. Kiedy miałam zamiar się podnieść, ktoś chwycił moją dłoń i podciągnął mnie do góry, tak, że stałam o własnych nogach. Spojrzałam na twarz tej osoby i czemu mnie to nie dziwi?
- Hej, nic Ci nie jest? – zapytał, uważnie mi się przyglądając.
 - Um.. Dziękuje, i nie, jest w porządku – uśmiechnęłam się lekko, delikatnie wyciągając moją dłoń z pomiędzy jego, ponieważ nadal trzymał mnie za rękę mimo, że już stałam. Luke posłał mi szybki uśmiech, ukazując również dołeczek z jednej strony jego twarzy, po czym odbiegł i włączył się z powrotem do gry. Ja również to zaraz zrobiłam.

***

Zastałam mamę w salonie, siedzącą razem z Joshem na kanapie. Przywitałam się i od razu wbiegłam po schodach, do swojego pokoju. Zrobiłam wszystkie zadania domowe i nauczyłam się na wszystkie jutrzejsze lekcje. Było trochę przed dwudziestą, kiedy naszła mnie ochota na rozładowanie energii i odstresowanie się po ciężkim dniu w szkole. Podeszłam do szafy, aby wyciągnąć czarne legginsy i, zważając na to, że jest już październik i o tej godzinie jest już trochę zimno, szarą, ciepłą bluzę, wciąganą przez głowę. Z drugiej szafy wyciągnęłam parę moich ulubionych Nike i szybko wsunęłam je na nogi. Chwyciłam z biurka telefon i słuchawki, a następnie wyszłam z pokoju, a potem domu oznajmiając po drodze mamie, że idę pobiegać. W drodze do furtki szybko związałam włosy w kucyka, używając gumki do włosów, którą nosiłam dzisiaj przez cały dzień na moim nadgarstku. Włączyłam moją ulubioną playlistę do biegania i ruszyłam przed siebie. Biegłam dobrze znaną mi trasą, kiedy ponownie tego dnia, wysunęła mi się sznurówka ze środka mojego buta. Kucnęłam, chcąc szybko to naprawić. W momencie, w którym skończyłam wykonywać tę czynność poczułam jak mój telefon wibruje mi w dłoni. Dostałam nową wiadomość.

Luke: jesteś w domu? chciałbym podrzucić ci twój bilet, zanim go zgubię

Zaśmiałam się, biorąc jednocześnie głęboki wdech przez zadyszkę spowodowaną wysiłkiem.

Sam: nie, biegam, możesz wpaść za pół godziny, postaram się do tego czasu wrócić

Już 20 minut później byłam pod drzwiami swojego domu, przystając i opierając ręce na kolanach, żeby złapać oddech. Weszłam do środka idąc od razu do kuchni po butelkę wody. Zastałam tam Josha, szukającego po szafkach czegoś, czegokolwiek do jedzenia. Norma. Mimo to, że on dosłownie ciągle je, ma świetną sylwetkę, ponieważ dużo gra w piłkę nożną. Ja również należę do szczupłych, aczkolwiek niskich osób. Ale biegam, bo lubię, nie bo chcę schudnąć.
- Szybko – odwrócił się do mnie, trzymając w rękach paczkę chipsów. Nie odpowiedziałam na to, po prostu się uśmiechnęłam, biorąc dużego łyka wody. Chłopak wskoczył na blat, nadal jedząc i co jakiś czas przesuwając palcem po ekranie jego telefonu. Zakręciłam butelkę, stawiając ją bok niego i ruszyłam w stronę schodów. Wyszłam, albo bardziej jakby się wczołgałam na górę, wchodząc do środka mojego pokoju i zamykając za sobą drzwi. Wzięłam swoją piżamę oraz nową bieliznę i udałam się do łazienki, na szybki prysznic. Po dokładnym ich umyciu, rozczesałam włosy, a następnie wyszczotkowałam zęby. Ubrałam moją piżamę, składającą się z krótkich spodenek i bluzki z długim rękawem, który i tak zawsze podwijam do łokci. Wróciłam do pokoju i automatycznie podeszłam do biurka, na którym leżał mój telefon. Zmarszczyłam brwi, widząc bilet na koncert All Time Low. Nagle dostałam olśnienia i przez to miałam ochotę przybić sobie piątkę. W czoło. Kiedy go podniosłam i zaczęłam oglądać z każdej strony, usłyszałam z krzyk.
- Sam!
- Czego chcesz, Josh? – odpowiedziałam równie głośno.
- Twój chłopak tu był – z szerokim uśmiechem wszedł do mojego pokoju – i kazał to przekazać – wskazał na rzecz w mojej dłoni.
- To nie jest mój chłopak. Dawno?
- Kilka minut temu – wzruszył ramionami.
- I nie mogłeś mnie zawołać? – mruknęłam pretensjonalnie.
- Próbowałem go zatrzymać, ale się śpieszył – lekko się uśmiechnął i wyszedł.
Odłożyłam bilet na miejsce, wzięłam telefon i rzuciłam się na łóżko.

Sam: naprawdę nie mogłeś zaczekać tej chwilki?

Dostałam odpowiedź szybciej, niż się spodziewałam.

Luke: widok ciebie po prysznicy mógłby być ciekawy, ale naprawdę się śpieszyłem, przepraszam

Sam: nie musisz przepraszać, myślałam, że pogadamy i chciałam ci od razu oddać pieniądze za bilet

Luke: nie musisz oddawać, uznaj to za prezent : -)

Sam: chyba zgłupiałeś, i tak ci je oddam
 

Luke: mogłem się tego spodziewać

Sam: btw. nie potrzebujesz dzisiaj kryjówki? haha

Luke: dam ci już na dzisiaj spokój, ale nie martw się, tylko na dzisiaj

Uśmiechnęłam się lekko, odczytując wiadomość.

Sam: skoro tak, dobranoc : -)

Odłożyłam telefon na szafkę nocną i mimo, że słyszałam wibracje oznaczające nową wiadomość – zignorowałam to i położyłam się do łóżka. Przykryłam się kołdrą po samą szyję, ponieważ było mi nadzwyczaj zimno i nawet nie wiem kiedy, ale zasnęłam dość szybko.



~*~ 


Zastanawiam się, czy nie przestać tutaj pisać, a dodawać rozdziały jedynie na wattpad, bo na blogspocie chyba i tak nikt nie czyta

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.